ciekawostki na temat gry injustice 2

Kiedy w 2013 roku NetherRealm Studios przedstawiło graczom Injustice: Gods Among Us, mało kto wierzył, że połączenie „Mortala z Supermanem” może odnieść sukces. Teraz, po kilku latach, otrzymujemy kontynuację, a twórcy ponownie potwierdzają, że świat potrzebuje takich bohaterów.

Nieczęsto sięgając po nową bijatykę mam szansę wskoczyć do trybu fabularnego, który porwie mnie na chwila dobrych godzin. I dopiero tak podjęła się moja przygoda z Injustice 2 i dziś taką pracę na wstępu smakowania tej prac zalecam każdemu. NetherRealm Studios ponownie zaprasza graczy do jakiś 4,5 godzinnej opowieści, jaka stanowi przeładowana walkami oraz akcją. Przygoda została umiejscowiona dokładnie 5 lat po walki z Injustice: Gods Among Us – scenarzyści zdecydowali się na kontynuowanie wątku Batmana z Supermanem. Jednak starcia Obrońcy Gotham z Mężczyzną ze Byliśmy nie są ważnymi wydarzeniami, ponieważ Ziemia jest dużo wyższy problem. Brainiac postanowił dojść do indywidualnej kolekcji naszą planetę, więc wszyscy bohaterowie muszą stanąć ramię w ramię, aby wspólnymi siłami pokonać „Mózgowca”.

Historia nie jest tak najlepszą historią w uniwersum DC, jednak na że najlepszą przygodą stworzoną przez ekipę Eda Boona. Z podstawowej do niedawnej chwile z radością poznawałem wydarzenia, w jakich schemat prezentacji się nie zmienił – oglądamy świetnie zrealizowane filmiki, które dynamicznie chodzą w akcję. NetherRealm Studios już wcześniej zaprezentowało nam taką przyjemność a w kolekcji następny raz pokazują jedno – ta akcja jest świetnym przyrządem do walki. Jest mocno, tematy są ciekawe, a gracze są możliwość wypróbować wiele osób. Powinien mieć przy tym osoba, iż nie istnieje wtedy najważniejszy tryb, i jedynie wstęp do pewnej rozgrywki, dlatego motywuję do nauczenia się z nim na jednym początku.

Scenarzyści wyraźnie odrobili zadanie domowe, wyciągnęli lekcje, i nawet wpadli na kompletnie nowy poziom, bo przygotowana sprawę nie jest jednowymiarowa. Dobrze zbiera się wejście do walki niektórych osobie – zastanawiacie się „co tutaj robi Joker” lub „co stanowi nie właśnie ze Stresem na Wróble”? Spokojnie, twórcy wpadli na naprawdę dobre pomysły, które zostały zakończone z górą. Na samym wstępu pojawia się większe prawdopodobieństwo, a nawet w obliczu takiego kryzysu wojownicy nie zapominają o tym, że także kilka lat temu obijali swoje mordy. Także z tego powodu wciąż pojawiają się między nimi tarcia, które ubarwiają główny wątek – sympatycznym sposobem istnieje wyjątkowo możliwość znajdowania w kilku scenach postaci, którą pragniemy rozegrać pojedynek… Trudno tu mówić o wysokich zmianach w walce, ale autorom udało się chociażby w taki sposób przygotować dodatkowe zakończenie.

W Injustice 2 wpływamy na plejadę różnorodnych charakterów, które udało się okiełznać. Niektóre są ważniejsze, inni odgrywają epizodyczną rolę, jednak tryb realizuje naszą najważniejszą rolę wzorowo – przestawia ciekawą opowieść, pozwala przyłączyć się również tym samym wypróbować wiele ikon, a też rzuca odrobinę inne światło na pytania z „jedynki”. Teraz lepiej mogę zrozumieć motyw działania Supermana, który zyskał nową osoba. Tak ze powodu na ostatniego mężczyznę łyknąłem tryb fabularnym za jakimś podejściem również wymagał ale oraz tylko jednego… Więcej.

Czy w obecnej form fabuła potrafiła stanowić większa? Pewnie, jednak NetherRealm Studios udało się zachować optymalny balans pomiędzy długością a przyjemną rozgrywką. Scenariusz jest naładowany akcją, nie nudzi z świcie do kraju i w pełni zamyka się w całym czasie. Po ujrzeniu napisów końcowych postanowiłem z miejsca sprawdzić kolejne tryby.

Głównym daniem w sztuce dla wielu będzie Multiwersum. Jeśli postępowaliśmy w Mortal Kombat X więc na pewno kojarzycie Żywe Wieże, jakie tymże całkowicie przybrały postać planet. Batman posiada swój dobry sprzęt, jaki osiągnie mu pytać różne światy także aktualnym jednym pomagać mieszkańcom. Podobnie kiedy w sukcesie wież, miejsca jednocześnie są dostępne przez określony czas, więc niektórzy mogą nawet nie zauważyć dostępnych zadań. Starcia są interesujące, deweloperzy ponownie ubarwiają pojedynki wrzucając do nich indywidualne zdolności dla osobie, zmniejszają siłę, zwiększają prędkość, usuwając specjalne moce, blokując skoki, czy pozwalając wypróbować nowe formy. Pewnie również przez wiele tygodni będziemy wydawać najróżniejsze „smaczki” tutaj ukryte, bo już wcześniejsze produkcje studia pokazały, że ekipa lubi zaszaleć.

Nie kryję, że właśnie tak w tymże miejscu spędziłem więcej czasu, ponieważ „multiuniwersum” pozwala najszybciej pozyskać… Nowe fatałaszki. Tak, największą informacją (i pewnie dla wielu niewiadomą) prac jest System Gear, jaki umożliwia dosłownie ubierać bohaterów. Od momentu do porządku po dokonaniu starcia zgarniamy losowy przedmiot, który niekoniecznie przystosuje do bohatera aktualnie reprezentowanego. Twórcy stworzyli podobno tysiące poszczególnych butów, czapek, rękawic, lub jeszcze kilka schematów kolorów, więc fani zbieractwa znajdą tu grę na dziesiątki godzin. Ja zwyczajnie nie należę do typów kolekcjonujących najróżniejsze gadżety, ale w niniejszym wypadku… Wsiąknąłem. Świetnie jest zamknąć strój, który ubarwia wygląd bohatera, a w smaku przychodzi na jego statystyki. Z miejsca uspokajam maniaków sieciowych pojedynków – przynajmniej w trakcie rywalizacji rankingowej widzimy nowe ubrania, to lecz nie powodują one na wartość, lub również możliwości postaci. Właśnie w nowych trybach stroje mają znaczenie, a po spędzeniu z muzyką kilkudziesięciu godzin odnoszę wrażenie, że zachowano tutaj zdrowy umiar w balansie, bo zawsze jesteśmy wybór. Rywalizacja została znacząco ubarwiona zaś stanowi dla mnie łatwiejsza… W trakcie rozgrywki zbieramy samą z kilku walut, za jaką potrafimy kupować macierze (typowe skrzynki), w których szukamy kolejny sprzęt. Także w „multiwersum” pojawiają się wyzwania, za które zgarniamy kolejne przedmioty. To samonakręcająca się spirala, jednakże nie powinien w niej działać.

W Injustice 2 można się i świetnie pozostawać bez zbierania ubrań, zerkania na statystyki również odmawiania zdrowasiek za drugi schemat kolorystyczny dla postaci. Gra ponownie oferuje wybornie efektowną również daleko odpowiadającą walkę. Autora nie zrezygnowali z najważniejszych punktów starć i ponownie runda nie regeneruje zdrowia zwycięzcy, a ładując specjalny pasek możemy za pomocą dwóch triggerow odpalić super atak, w którym przykładowo Flash przerzuca przeciwnika przez chwila wymiarów, Strach na Wróble przenosi oponenta do najgorszego koszmaru, Aquaman zatapia arenę, Batman stosuje do ataku Batmobile, Supergirl pokazuje swoje „wielkie oczy”, zaś Captain Cold zamraża całą arenę. Wygląda to po prostu FENOMENALNIE natomiast stanowi równie efektowne.

Teraz „pasek” ma jeszcze większe dobrze także w odpowiedzi jest najistotniejszym aspektem walk. Dobre jego zapełnienie pozwala kontrolować rzecz na ekranie, jednak tak powinien go równie umiejętnie wykorzystywać – teraz zgromadzoną „moc” możemy bez problemu przeznaczyć na unik lub przełamanie combosa oponenta. Szczególnie powiększa się ta inna opcja, która wybiera z muzyki graczy męczących przez cały mecz tylko jeden atak, żeby bez większego pomysłu wygrać starcie. Gracze otrzymują od deweloperów furtkę, która zdecydowanie podnosi poziom pojedynków, oraz w dodatku sprawia, że nie są one obecnie naprawdę daleko przypadkowe. W Injustice 2 dużo ogromniejsze znaczenie mają swoje umiejętności.

Ponownie w wielu dużych momentach wykorzystamy atuty areny – wyrzucimy przeciwnika na kolejną miejscówkę lub zostawimy w niego samym z wyjątków miejscówki – a choćby w obecnym znaczeniu zachowano zdrowy rozsądek. Zdecydowanie łatwiej teraz zablokować lub uciec przed tymi atakami. Do walki powrócił i system „konfliktów”, w którym rywale zbliżają się do siebie, i my określamy jaką stronę z paska przeznaczyć na wyjeździe – gdy zdecydujemy się wydać więcej od oponenta, możemy zregenerować część zdrowia lub zaatakować rywala z ważniejszą skalą. Już kilkukrotnie miałem szansę uczestniczyć w pojedynku, w którym rywal przenosił się w taki planuj również później obił mordę mojej stron. To boli. Darmowe Gry Akcji

I też konkurencje są wyjątkowo przyjemne. Ich siła została odrobinę przyspieszona względem pierwowzoru, jednak trudno wspominać o przerażającej szybkości, bo autorzy drugi raz tworzą na dużo taktyczną zabawę. Wszystkie ataki mają bezpośrednią energię, „czuć” je pod paluchami, a podstawowe combosy wykona nawet kilkuletni dzieciak. Standardowo im nic czasu przeznaczymy na rozgrywkę, tym tłumaczymy się łączyć sekwencje, ubarwiać je także jeszcze lepiej radzimy sobie z kontrolą bohatera. Opcji taktycznych jest cała masa, a w nauczeniu podstaw pomaga naprawdę dobrze przygotowany samouczek.

Twórcy wiadomo nie uciekają od Injustice: Gods Among Us, albo też nawet Mortal Kombat X, ale pod wieloma względami nowa gra posiada własny oryginalny charakter. Jest idealnie, efektowniej również pojawiają się nowości.

NetherRealm Studios zdecydowało się na dość męczącą kampanię marketingową, podczas której bardzo mocno poznaliśmy wszystkie osoby. Na start otrzymujemy 28 wojowników, a przestawiona lista jest pełna barwnych indywidualności.

Z ostatnich znacznie powszechnych jest dokładnie Batman, Superman, Catwoman, Flash, Poison Ivy, Robin, Supergirl, Wonder Woman, Joker, Bane, Aquaman, Deadshoot, Green Arrow, Scarecrow, Gorilla Grodd, Black Canary, ale autorom udało się jeszcze wrzucić do pozycji takie indywidua jak Atrocitusa, Blue Beetle'a, Cheetaha, Doctora Fate, i nawet swoje 5 minut otrzymał Swamp Thing. Zestawienie jest różnorodne, każdy „heros” posiada własny styl, umiejętności, super atak i oczywiście… Niezliczony zestaw strojów do spotkania. Dodajemy do ostatniego mało wersji kolorystycznych, a naprawdę trudno narzekać na nudę. Jedynym problemem dla pewnych będą już zapowiedziane rozszerzenia, lecz „starter” wystarczy na choćby kilka miesięcy, a właśnie po tymże momencie zastanowię się, czyli w zespole warto inwestować gotówkę w DLC. Można tylko żałować, że ojcowie nie zdecydowali się na kupowanie bohaterów za gotówkę zebraną w grze. Taki patent zbiera się u Francuzów i tutaj również pamiętał rację bytu.

Dobrze został rozegrany motyw aren, jakie stały połączone z fabułą i idą graczom zajrzeć do kilku ikonicznych miejscówek. Odwiedzamy między innymi Metropolis, plac zabaw Jokera, statek Brainiaca, jaskinię Batmana, Gorilla City, Fortecę Samotności, bądź też Arkham Asylum . Lokacje są piękne, często obładowane najdrobniejszymi elementami dodatkowo z nowymi elementami do aktywacji. Oprawa graficzna to bez wątpienia duży atut pozycji, bo niezależnie, czy informujemy o postaciach, miejscówkach, lub te efektownych super ciosach – każdy z elementów został dopracowany. W sukcesie udźwiękowienia nie wszedł na żaden z wyjątków, który odbył, abym po wyjściu gry szukał soundtracka, ale i muzyka dodatkowo nie przeszkadza. Jest obecne po prostu dobrze wpleciona w pełen tytuł. Jednak na że trzeba dodać, iż w ostatnim faktu zdecydowano się na lokalizację kinową (napisy) a był to rzeczywiście świetny pomysł – wszystkie rozmowy pomiędzy sytuacjami w angielskiej wersji brzmią autentycznie zaś nie są zniekształcone przez lektora, lub same polskich aktorów.

W grze obok trybu fabularnego oraz Multiwersum odnalazłaby się jeszcze typowa drabinka (ukryta obok różnych planet), tryb sieciowy, lokalna rywalizacja oraz gildie. W przypadku zmagań Online możemy bez problemu wziąć start w rankingowych spotkaniach, dołączyć lub stworzyć pokój, gdzie można gromadzić, albo same brać udział w zmaganiach typu „Król Wzgórz” (w lobby wydobywa się kilku graczy, dwóch walczy ze sobą, a zwycięzca gra dalej). W sukcesu klanów możemy bez problemu stworzyć formację, wybrać herb, a później rozmawiać ze współtowarzyszami broni, kontaktować się na spotkania, a nawet walczyć „dla cała drużyny” w specjalnych wyzwaniach także tymże jednym zbierać kolejne skrzynki. Bardzo przy tym żałuję, że studio nie pokusiło się o drugie warianty zabawy. Już konkurencja pokazuje, że przyszedł czas zintegrowanych z grą turniejów, jakie są przydatne w konstrukcji, tylko mogą bardzo ubarwić rywalizację. Mogę nawet sobie wyobrazić, że gracze „wykładają” wybraną grupę macierzy, a zwycięzca zgarnia całą pulę… Istniała to znakomita integracja z wszą pozycją i dodatkowa zachęta do polepszania swoich umiejętności.

Injustice 2 będzie dla wielu spełnieniem najskrytszych marzeń. Twórcy pokusili się o duże usprawnienia, które w dodatku sprawiają, że atrakcja jest milsza z indywidualnego poprzednika. Pojedynki są efektowne, lista osobie pełna najróżniejszych rodzajów, fabuła to doskonały początek do zabawy, a jak wkręcicie się w zbierane fatałaszków, przy „nowych wieżach” spędzicie wielu czasu. Oczywiście chodzi nie jest pozbawiona pewnych mankamentów, ale miłośnicy gatunku znajdą tutaj treść na znacznie przyjemnych miesięcy obijania przeciwników. Można być możliwość, że Ed Boon nadal będzie potrzebował pracować uniwersum DC, bowiem z prawdziwą chęcią zobaczyłbym kontynuację tej sprawie. To bez wątpienia sama z najlepszych gier z bieżącego uniwersum.

Świat potrzebuje bohaterów, łotrów również innych gier od NetherRealm Studios. Twórcy Mortal Kombat ponownie zapraszają śmiałków na walki z Batmanem oraz Supermanem w postaci głównej oraz mogą pozytywnie zaskoczyć. Fani uniwersum DC i bijatyk mogą prowadzić peleryny, obcisłe gatki, maski, łapać kontrolery w dłoni i walczyć. Jest dokładnie!

Ocena użytkowników 7/10

Wymagania sprzętowe Injustice 2

Minimalne: Intel Core i5-750 2.6 GHz/AMD Phenom II X4 965 3.4 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GTX 570/Radeon HD 7850 lub lepsza Windows 7/10 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i3-2100 3.1 GHz/AMD FX-6300 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 780/Radeon R9 290 lub lepsza Windows 7/10 64-bit

czy warto kupic the walking dead the telltale series a new frontier

Najsłynniejsza seria realizowane przez Telltale doczekała się swojej nowej odsłony. Jak wypada trzeci sezon Żywych Trupów w wersji interaktywnej?

Telltale Games udało się aż dwukrotnie sprzedać nam ten sam produkt – drugi sezon The Walking Dead w istocie powielał elementy dane z podstawowej części natomiast nie zebrał podobnego poklasku co przygody Lee Everetta. Oczywiście przyszło wcielać nam się w inną bohaterkę, jednak Clementine przecież znaliśmy bardzie dobrze. Mała dziewczynka z rozwojem czasu wyrosła na zdrową nastolatkę, produkt swoich czasów – ocalałego, który siłą woli, opanowaniem oraz przede każdym wiedzą zasad rządzących światem opanowanym przez zombie, zawstydzić mogłaby w nowym sezonie niejednego dorosłego. Żeby przecież być dość szczerym, to przeboje Clementine z drugą grupą zwłaszcza nie zapadły mi w pamięć. Oczywiście niezapomniany finał i ogólny wydźwięk został w mojej głowie, jednak o ile historię Lee istnieję w zostanie z myśli powtórzyć krok po kroku, tak dziejów jego starej podopiecznej już nie. Pierwszy etap postawił poprzeczkę wysoko, drugi lekko przynudził, więc ostudził zapał fanów. Deweloper ma przecież szansę się zrehabilitować, a The Walking Dead: A New Frontier więc nic dziwnego, jak kolejna szansa Telltale Games na wykonanie na nas wrażenia. Kiedy na tle poprzedników wypada najnowsza seria?

Jak przyjęło na „pilot” pierwszy etap daje nam sytuację, poznaje nowe linii i robi mechanikę. Telltale Games postanowiło podtrzymać tradycję „ograniczonej ciągłości” w ramach swojego flagowego produktu jakim jest The Walking Dead. Co to oznacza? Tworzymy nowego głównego bohatera, którego poczynaniami kierujemy – to Javier Garcia, niegdyś młody i szybki awanturnik, dziś siłą rzeczy opiekun bratowej i dwójki nastoletnich dzieci kolegę z podstawowego małżeństwa (wiem, wiem – to skomplikowane). Pierwsze części trochę przynudzają, co jest stosunkowo zrozumiałe. Goręcej dokonuje się nieco dobrze w materiale natomiast na końcu, chociaż pierwsza połowę Ties That Bind ogólnie wypada raczej spokojnie. Możliwe, że deweloper, twórcy serialu oraz scenarzyści komiksu tak mnie teraz znieczulili, że potrafiąc realia świata przedstawionego z głowy umawiał się na jakąś śmierć, która nadałaby wypadkom odrobinę tempa. Bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem jest przecież, że po prostu rzecz nie pyknęło w scenariuszu, w stosunku z czym nic nie pyknęło w moim sercu, kiedy zauważył „ten szokujący zgon”. Właśnie nie bądźcie mi za złe spojlera – wiadomo było że ktoś zginie, przecież to The Walking Dead!

Dwa zwrócenia na fakt konstrukcji spraw oraz mechaniki. Telltale Games wraz z trzecim sezonem wprowadziło The Walking Dead parę drobnych usprawnień. Podczas fazy eksploracji możemy nacisnąć przycisk „Shift”, aby już się poruszać. Lepiej pewny jest i ekwipunek, jednak w sensie sprawie to rzecz bardziej niż drugorzędna, bo The Walking Dead pozostaje „samograjem”, grą przygodową przygotowaną zgodnie ze „tymi trendami”, tudzież interaktywnym filmem, to stanowi produkcją opartą o dialogi, i nie kombinatorykę z problemami. Mówcie co potrzebujecie, ale mi takie rozwiązanie odpowiada.

Nowością istnieje dodatkowo inny istotny aspekt – retrospekcje które używa Javier, i jakie są osadzone w porządkach z powodu wybuchu apokalipsy zombie. Decyzje przyjęte w przeszłości mogą być pomysł na jego relacje z grupą, jednakże nie zobaczył tegoż w ramach pierwszego etapu. Umożliwiają nam także lepiej poznać historię głównego bohatera.

Ogólnie rzecz biorąc pilot nie był niski, aczkolwiek że mi go z zdrowym sumieniem ocenić jako prawdziwy. Skóry są przyzwoicie zarysowane, choć może swobodnie naiwne jak na grupkę, która została już kilkoro całych lat w świecie ogarniętym zalewem żywych trupów. Niemniej niezłe aktorstwo i odpowiednie dialogi pozwalały mi na załapanie pierwszego związku z ostatnimi bohaterami. A Clementine? Ona jest po prostu bad-assem, który składa gdy się powinno załatwiać rzeczy w zombie post-apo. Podoba mi się dawanie jej w niniejszej pracy.

Będąc drugi przypadek scenarzyści byliśmy dość ułatwione zadanie. Postaci zostały przedstawione, obecna forma również, związki nakreślono, ważna było wówczas zdobyć się tymże co Telltale robi najlepiej – budowaniem relacji wewnętrznych i polecaniem tych więzi do emocjonalnego krzywdzenia odbiorcy.

Drugi etap to przede ludziom znacznie dobrze akcji, co przypadło mi do gustu po raczej ospałej ważnej połowy. Bardzo opłacalne wrażenie zrobiła walka „miejska” z powodu Ties That Bind Part II, jak też spore hordy zombiaków w dalszym biegu. Nieumarlaki zresztą rozegrano mądrze, bo słusznie założono, że obecnie tylko wielkie stada mogą stanowić toksyczne dla kobiet wyjadaczy w sposobu Clementine również organizacji. Chodzący trup ścieli się więc gęsto.

Telltale Games nie pokrywa się z ostatnim, iż w najróżniejszej serii nawiązuje do ostatnich wydarzeń z serialu. Przeciwnie – polecają się hołubić tym faktem, jednocześnie podchodząc do punktu z odrobinę nowej części. Niestety będzie wspaniałym spojlerem, jeżeli zdradzę, że pojawia się wątek bliźniaczo odpowiedni do serialowo/komiksowych „The Saviors” . Z początku nie brakuje wskazówek sugerujących, że autorzy nie dadzą nam łatwych reakcji również wtedy podejrzenie znajduje pokrycie w opadoszczękogennej końcówce pierwszego etapu. https://pobierzgre.org/akcji/

Wiele miejsca poświęcono też Clementine – także jej życiu w tokach po wydarzeniach z nowego sezonu, jak i zdrowszej historii. Co dobre, nasze wybory podjęte w starych czasach mają przełożenie na to, jaką kobietą jest dzisiaj nastolatka, a ponadto na kształt retrospekcji jakie znajdujemy (i jakie również rozgrywamy). Że nie możecie zaimportować zapisu z starych odsłon, toż nie martwcie się – trzeci sezon pozwoli Wam przed przystąpieniem gry szybko odtworzyć kształt najważniejszych wydarzeń poprzez ręczne zaznaczenie dobrych doborów. Kiedy się domyślacie w rozsądny sposób mami więc do kilkukrotnego przejścia teraz wydanych epizodów, chociażby po to aby zauważyć kiedy umiały się toczyć dalsze losy Clementine w relacje z wyborów z okresu pierwszego oraz nowego.

Na minus muszę zaliczyć natomiast fakt, że w okresie bycia drugiego zakresu nie odczułem jeszcze ani razu wrażenia, że moje wybory były pewne faktyczne konsekwencje, co jest natomiast sztandarowym hasłem Telltale Games pojawiającym się na wstępie wszystkiej ich gry (A New Frontier nie jest elementem). Jeżeli potraktujemy obydwa elementy jako przedłużony prolog również pełne „otwarcie”, na co wskazuje wszak jednolitość tytułów, wtedy potrafimy na tę kwestię przymknąć oko, niemniej… szkoda.

Ogółem rzecz mając pozostała połowę Ties That Bind sprawiła o wiele lepsze wrażenie z pierwszej. Jest praca, są faktyczne dramaty, są postaci z jakimi można się utożsamiać, jest raz spore zaskoczenie na efekcie, które autentycznie pozostawiło mnie z ogromną ochotą na wiele.

Trzeci aspekt jest raz wolny od bagażu konieczności przedstawiania postaci, tworzenia dróg oraz wspiera się o dobrą bazę, którą wykonały dwa poprzednie epizody. Dziwi wiec fakt, że twórcy tak niemrawo przystąpili do tematu, jakby dostosowując się w zupełności twistami, które zaserwowali nam w pierwszych dwóch odsłonach trzeciej serii, bądź jasnymi modyfikacjami wątków z serialu.

Zacząłem z pełnej rury zaś wtedy wszystkiej krytyki, natomiast są też rozwiązania projektowe, które w pozostałym odcinku mi się spodobały. W przeciwieństwie do Ties That Bind odcinek Above The Law czyni z graniem w pewien sposób, że Clementine odgrywa poważniejszą postać w przeszłości. Dostała odrobinę czasu, ale primo, wepchnięto obecne na siłę, a secundo, że niczego zatem nie wniosło. Scenarzyści skoncentrowaliśmy się dużo na rodzinnych relacjach Javiera a jego liczby, co w terenie rzeczy jest nieuniknione, biorąc pod uwagę fakt, że ważnym „WOW” z boku poprzedniego odcinka było dumne zmartwychwstanie Davida – lekko bucowatego brata Javiera, aktualnie obsadzone w istoty jednego z przywódców Richmond i tytułowego A New Frontier.

Zabawę psuła mi, kiedy obecnie wspominałem, oczywistość kolejnych fabularnych meandrów, jakie historia zataczała przez bliskie dwie godziny. Większość postaci została dosyć topornie zakreślona, w gruncie sytuacje w oparciu o szablony znane obecnie z serialu, z lekkimi modyfikacjami. Właśnie to ciągle przyzwoita rozrywka. Jesteśmy duże wybory, trochę akcji, parę czynników będących nas wzruszyć oraz wtedy wszystko dobrze działa przyzwoicie. Że tylko, że jest takie… generyczne.

To absolutnie poprawny odcinek, przy którym był się całkiem nieźle. Problem w tym, że Above The Law całkowicie wyeksploatowało potencjał dokonany przez Ties That Bind. Obawiam się jednak, że scenarzyści przygotowują się na dalsze drążenie tych jedynych dylematów pięknych i fundowanie nas wielokrotnie przed tymi jedynymi pytaniami. Nie przewiduje to za dużo sezonowi, zwłaszcza mając pod uwagę dosyć drętwe dialogi, uważające na ostatnie, że do rzeczy nad A New Frontier oddelegowano ekipę rezerwową. Niemniej, sesja z trzecim czasem nie była zła. Była po prostu OK.

Broniło się dobrze to czego obawiałem się recenzując poprzedni odcinek – scenarzyści zaczerpnęli zbyt dużo ze centrum potencjalnych plot-boosterów, skutkiem czego ogromną część czwartego odcinka przechodzimy w kółko, nie posuwając specjalnie fabuły do przodu. Thicker Than Water wypełnione jest fillerami, tak egzotycznymi dla gatunku gier liniowo-kinowych, bądź użeraniem się z niewiele sympatycznymi postaciami, jakie powinny po prostu pozostać w kształcie do okresu ich stracenia przez scenarzystów. Zwyczajnie nudziłem się przez większość sesji.

Z koncentracji na wyeksploatowanie w poprzednich odcinkach pewnych filarów fabularnych można było pokusić się o oparcie Thicker Than Water o relację Javiera z Clementine. Niestety, scenarzyści zdecydowali się na jedzenie jej niskiej roli, co w gruncie rzeczy narzuca mi wrażenie, że młoda bohaterka poprzednich epizodów zwyczajnie do New Frontier została wrzucona, aby zachować ciągłość w serii i przyciągnąć fanów. Co dużo, kiedy Clementine otrzymuje swoje pięć minut, momentalnie kradnie show, oferując nam najciekawszy dylemat moralny w pełnym odcinku. Jest chodzącym, wirtualnym przypomnieniem tego, jak fajne były poprzednie czasy i kiedy dużo serię zgubiła monotonia.

Ciężko jest mi powiedzieć jaki jest scenariuszowy cel Thicker Than Water. Młody Gabe był mnie również bardziej zirytować? Ok, ale obecnie wcześniej uważał go blisko dosyć. Miałem zdobyć w nieistotny konflikt z moją nową ekipą? Ok, wszedłem, jednak nic spośród obecnego nie wynikło. Ciekawy wątek romantyczny rozwiązano jedną sceną, a gra tym wszelki okres tylko biegałem w kółko, zbierając fanty i licząc na ostatnie aż coś się zacznie dziać, albo pojawią się postaci których los choć trochę mnie obejdzie.

The Walking Dead: A New Frontier odzyskuje dynamikę właśnie w ostatniej części czwartego odcinka. Trochę więcej na „wysokości” trzech czwartych epizodu podstawowe elementy składowe wreszcie zaczynają działać razem ze swoim daniem. Nie istnieje zatem mieszanka wybuchowa – daleko relacjom między braćmi Javierem i Davidem do wszystkich powiązań pomiędzy postaciami występującymi choćby w ubiegłych sezonach. I chociaż ograniczone rozwiązanie problemie romantycznego pozostawiło mnie zadowolonym, głównie ze powodu na moją swoją wątpliwość co do ostatniego, jak powinienem go zakończyć, tak wszystko zdaje mi się białe również mało teatralne na środowisku relacji Clementine z Lee czy z wyprawy podjętej przez bohaterów drugiej serii. Wirtualne The Walking Dead staje się tasiemcem a toż drętwym. Odkładamy na cel, jednak już wiadomo, iż nie istniał wówczas genialny sezon.

Po poprzednim etapie byłem idealny najgorszych obaw, jeżeli należy o finał sezonu. Błądzenie bez celu przez dłuższy czas również nadmierne wyeksploatowanie pewnych elementów doprowadziło mnie do punktu, w jakim zapomniałem o aktualnym, że w I New Frontier są i ciekawe, pełnokrwiste postaci, które zdążyłem polubić. Wystarczy nadać im część, i całe wdzięczności serwują piękny teatr z zombie w otoczeniu, który aż wybiera się oglądać. Idealne miejsce znów zajął Javi i Clementine.

Z drugich sprawy, które From the Gallows robi dobrze: wreszcie wiadomo co poeta posiadał na nauki. Owszem, już wczas w usta oraz owoce bohaterów wciskane było istotne pytanie, a mianowicie „co dla Ciebie graczu znaczy rodzina?”, ale dyskusja ta robiona była niezręczne, niemrawie zaś w terenie rzeczy sprawiała wrażenie samego spośród wielu wątków pobocznych. Dopiero w dzisiejszym etapie wreszcie poczułem ciężkość i głęboki cel tego wydarzenia. Odpowiedź nie jest popularna, a co najlepsze – The New Frontier bynajmniej nie serwuje nam dobrego, słusznego morału. Od ubiegła w atrakcjach Telltale nie czułem tak mocno, że ostateczny wydźwięk historii chce z moich decyzji.

Wszystkie dzięki poczuciu, że raz możemy prowadzić tym, jaką istotą będzie podstawowy bohater, Javi. Możemy wykreować go na twarz, która próbuje pozostać dobrą, pomimo tylu lat z początku apokalipsy, albo cynika, który nasuwa się zasadom tego świata. To znaczy znaczy siłę I New Frontier i tego etapu – pozwolono dotyczyć tym, którzy mają dodatek do powiedzenia. Nie znacząc teraz o własnych dobrych wyborach, bardziej powszechnych, takich jak pomiędzy rodzajami miłości, lojalności, itd. A New Frontier zadaje dużo fajnych pytań, szkoda że po drodze potrafi gracza znużyć.

From the Gallows wtedy nie tylko bardzo opłacalne zwieńczenie całego sezonu – odcinek dobrze składa się też sam. Praktycznie całe dwie godziny prezentuje świetne tempo, niemalże hitchcockowskie. Porusza się od trzęsienia ziemi, a później napięcie już tylko jest. Kilkoro razy i autentycznie zaskoczyły mnie doświadczenia na ekranie. Całość po prostu sprawia radość – cóż za zaskoczenie po miernych poprzednich dwóch epizodach.

Podsumowując – The Walking Dead: A New Frontier jako sezon prezentuje bardzo różny poziom. Dobry początek unosi się przez słabe odcinki trzeci oraz czwarty, jakie z serii rekompensowane są świetnym finałem. Czy żałuję, że dałem szansę nowej grupie z Javierem na czele? Absolutnie nie, jednak jestem fanem Żywych Trupów w zespole. Przeciętnym graczom polecam oczekiwać na najświeższy moment na przecenach także na dobre zgodzić się z faktem, że Telltale jest zarówno wzloty jak i upadki.

Ocena użytkowników 6/10

Wymagania sprzętowe The Walking Dead: The Telltale Series – A New Frontier

Minimalne: lntel Core 2 Duo 2.4 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GTS 450 lub lepsza Windows 7 64-bit

czy warto kupic tekken 7

Ciągle wzdychasz do Tekkena 3 i pragnie ciż się godny następca? Zagraj w Tekkena 7. Mordobicia 3D to dla ciebie niezbadany teren? Zagraj w Tekkena 7. https://pobierzgre.org/bijatyki/

Potrafiło się wydawać, że dwa wymiary na ciekawe zdominowały gatunek konsolowych bijatyk. Soul Calibur nie daje znaku życia, o Virtua Fighter pamiętają tylko najzagorzalsi fani, Dead or Alive 5 obrał kurs na otwarte wody zwane "free to play", zaś Super Smash Bros., Dragon Ball Xenoverse czy nawalanki spod znaku Naruto Shippudden to zawsze nieco inna bajka. Obecnie oczy fanów mordobić są skierowane przede każdym w punkcie dwuwymiarowych tworów Capcomu (Street Fighter V, nadchodzący Marvel vs. Capcom: Infinite), NetherRrealm Studios (Mortal Kombat X, Injustice 2) i Arc System Works (Gulity Gear, BlazBlue), ale Namco Bandai ze prostym Tekkenem 7 właśnie udowodnił, że walka o tytuł Króla Żelaznej Pięści też nie dobiegła końca. Natomiast wtedy dzisiaj najnowszy Tekken ma możliwość skupić na sobie radę weteranów serii kiedy oraz doskonałych nowicjuszy, dzielących na efektowne gry również wielkość gier do odkrycia.

Od premiery kanonicznego poprzednika z "szóstką" w stopniu minęło już dziesięć lat (wersja arcade), co akurat nie oznacza, że część Tekken stała cały godzina w miejscu. Namco Bandai przez tą dekadę całkiem solidnie eksploatowało swoją flagową markę, wypuszczając kilka wersji Tekken 6 i Tekken Tag Tournament 2, tworząc karciankę, bijatykę free to play i mało innych kilka lub dużo atrakcyjnych eksperymentów. Tekken 7 został powołany do mieszkania w 2015 roku również choć na wersję konsolową przyszło nam czekać przez dwa lata (po drodze pojawiła się rozszerzona edycja zarezerwowana dla salonów gier), to skutek końcowy nie pozostawia wątpliwości, że developer nie próżnował.

Tekken 7 to zabawa, na jaką warto było czekać niezależnie z tego, czy zjedliśmy zęby na starych częściach, czy tylko realizuję swoją przygodę z obecną serią; lubimy samotną naukę długich kombinacji, sieciowe turnieje, luźne działanie na kanapie, czy po prostu wybieramy się przekonać, co słychać u patologicznej rodziny Mishima a reszty Tekkenowej ekipy. Najnowsze dziecko Namco Bandai to zwiększona, dopracowana oraz wypełniona po brzegi treścią gra, która nie pozwoli oderwać sie z konsoli (albo peceta) przez długi okres. Nie wszystko się udało i znacznie elementów można aby pokazać w cudowniejszy metoda, ale pomimo wad Tekken 7 to szybki chętny do tytułu najlepszej bijatyki nowych lat.

Gdy mieliście jak do podejmowania z Turniejem o Tytuł Króla Żelaznej Pięści, to walka w Tekken 7 nie powinna być dla was zaskoczeniem. Zatem w dalszym rozwoju trójwymiarowa bijatyka, w której pragną się m.in. side-stepy, juggle i duże kombinacje ciosów – jeżeli przywykliście do Street Fightera czy Mortal Kombat, toż wymagacie zapomnieć o dużych projectile'ach i zarządzaniu ćwierć/półkółek na padzie. Kule ognia czasami przelecą przez ekran (głównie za sprawą gościnnego występu Akumy), jednak takie ciosy absolutnie nie są esencją walki w grze Namco Bandai.

Tekken 7 zachował ducha wcześniejszych odsłon, co nie oznacza, że obyło się bez rozwinięcia (również oczywiście już dużo złożonego) systemu. Modelem są nowoczesne metody odpalane w stylu Rage, czyli Rage Art i Rage Drive. Jak nasz zawodnik zbiera baty, i życie uszczupli mu się do jakiś 25 procent, możemy wygrać ze osobnego ciosu (Rage Art), który istnieje obecnym ogromniejszy, im nieco energii wydobywa się na pasku życia. Alternatywą dla Rage Art jest Rage Drive – potężna, a często ryzykowna technika, która oznajmia nasze "dzieło" niebieską aurą spowijającą naszego zawodnika. Kolejną zmianą jest Power Crusher – technika pochłaniająca ciosy mid i high, ale wykonująca z ciosami low i rzutami. Wszystkie te informacje są doskonałe rozwinięcie Tekkenowej mechaniki a co najistotniejsze, nie są istotne wyłącznie dla weteranów serii. Przykładowo Rage Arts można przypisać do pewnego przycisku, dzięki czemu nawet największy laik, który pozna prostą zasadę działania Rage Mode, będzie mógł odpalić widowiskową, i do tego efektywną technikę bez konieczności zapamiętywania konkretnych sekwencji.

Widać wyraźnie, że Namco Bandai nie chciało kierować swojej gry wyłącznie fanom pamiętającym początki serii z 1994 (!) roku. Bo lecz więc oni daleko docenią starania developera, który wepchnął na płytę mnóstwo treści, niedzielny fan bijatyk jednocześnie nie powinien narzekać na ekskluzywny nastrój i za wysoki próg wejścia. Tekken 7 nie prowadzi za rączkę także nie oferuje łopatologicznych tutoriali, ale obecność trybu Practice należy zdać na atut. Przystępnym wpisaniem do świata Tekkena jest ponadto wyjątkowy tryb fabularny, który również mówi co właściwie o konkretnych technikach. Jego pierwszą zaletą jest przecież – co oczywiste – opowiadanie historii rodu Mishima. Fabuła Tekkena 7 odbywa się po doświadczeniach z "szóstki", choć narracja nie jest banalna również lubi nas kosztować w przeszłość. Story Mode to formalnie mieszanka filmików, statycznych obrazów z zwykłym narratorem w podłożu również obowiązkowych pojedynków, na jakie wielu fanów części z pewnością ostrzyła sobie zęby. Niestety jednak sam pomysł zasługuje na pochwałę, więc w pracy nie istnieje już tak różowo. Fajnie, że poznajemy dalsze losy (a czasem wracamy do historii) kultowych postaci, z patologiczną rodziną Mishimów na czele, jednak liczba absurdów, nudnych przerywników i nic niewnoszących walk sprawia, że w ostatnim rozrachunku traktuję Story Mode jako zmarnowany potencjał i "zabawę" na sam wieczór.

O znacznie lepiej bawiłem się w obowiązkowym trybie Arcade, gdzie stajemy do akcji z pięcioma będącymi po sobie przeciwnikami. I obecnie absolutnym strzałem w dziesiątkę zaprezentował się niepozorny Treasure Battle. Ta uzależniająca zabawa liczy w terenie sytuacji na rozgrywaniu kolejnych walk i kupowaniu skrzynek ze skarbami, w jakich znajdujemy lokalną walutę, elementy stroju lub inne upiększacze interfejsu. Niby nic wielkiego, tyle tylko, że Tekken 7 jest WYSOKI pod względem możliwości kształtowania wyglądu kondycji (natomiast nie tylko) do własnych potrzeb. To aktualnie nie ostatnie momenty, kiedy Jin łączyłem się z gołą klatą i silnymi portkami, a Paul Phoenix był synonimem motocyklisty z imponującą blondfryzurą. W dzisiejszym Tekkenie możemy zmienić praktycznie wszystko w postaci ulubionego zawodnika. I jeżeli planujecie, że Tekken Tag Tournament 2 na Wii U przesadzał, ubierając Ganryu w strój Bowsera albo Heihachiego w Mario, to zakres zwariowania Tekkena 7 prawdopodobnie stanowić dla was szokiem. Dość powiedzieć, iż w "siódemce" możemy kupować/odblokowywać okulary słoneczne, komiczne nakrycia głowy, sukienki (unisex), buty, karabiny, zbroje również wszą masę zakręconych dodatków w rodzaju wielkiej pizzy przyklejonej do pleców naszego ulubieńca. Poszerzanie kolekcji akcesoriów oraz elementów garderoby to wbrew pozorom świetna zabawa, oczywiście pod warunkiem, że nie jesteśmy purystami przyzwyczajonymi do normalnego wyglądu poszczególnych bohaterów. Tak czy inaczej, Treasure Battle może wciągnąć na duże godziny plus jest udaną odskocznią z tamtych trybów. Zdobycie każdych przedmiotów zajmuje prawdopodobnie absurdalną ilość czasu, choć można wpaść w internecie na zwykłą formę zarabobienia fortuny w Treasure Battle bez potrzebie rozgrywania kolejnych etapów. Wystarczy mieć kontroler z możliwością turbo, wybrać Katarinę również stworzyć, by cały okres spamowała combo 44444.

Tekken 7 jest wspaniałą ofertą dla samotników, natomiast nie odda się ukryć, że esencją wszelkich bijatyk są starcia z ciekawym przeciwnikiem. "Siódemka" zawiera w tym punkcie wiele do powiedzenia, także w sferze lokalnej (kanapowe granie lubi jak były) kiedy oraz online. Kilka dni po premierze matchmaking i lagi wynikające z połączenia sieciowego bywały bardzo silne, ale potrzeba być przydatnej sprawy oraz czekać na to, że Namco Bandai będzie rozwijało strukturę sieciową, która z pewnością przyciągnie masę użytkowników. Ponieważ jest tutaj wiele atrakcji: od szybkich, pojedynczych walk, przez walki rankingowe, aż po turnieje dla ośmiu graczy. Warstwa sieciowa Tekkena 7 jest jasna oraz przyjazna dla klienta, jaki może podejrzeć poziom zaawansowania przeciwnika oraz grupę jego sygnału. Możliwość zakładania własnych turniejów, dla panów z listy znajomych czy zupełnie innych graczy, to inne doskonałe rozwiązanie. Krótko mówiąc, Tekken 7 ma wszystko, czego bym sobie życzył po sieciowej bijatyce. Również gdy tylko twórcy uporają się ze codziennymi problemami (aktualizacje są dużo niż dobre), to nic nie powstanie na granicy, by regularnie badać swój odcień w starciu z graczami z dodatkowego kraju świata.

Jeżeli wyrośliście na Tekkenie oraz wciąż wahacie się, czy warto skorzystać po "siódemkę", to czym już porzućcie wątpliwości. Tekken 7 to działa kompletna prawie w jakimkolwiek aspekcie. Tradycyjna u podstaw, ale dobrze rozwijająca sprawdzoną zasadę i sprawiająca zupełnie nowe mechanizmy. Mnóstwo treści do odblokowania (oprócz ciuchów oraz gadżetów m.in. wszystkie filmiki z starych gier) to nie tylko miły dodatek, ale ważna inspiracja do życia długich pór na otwieraniu kolejnych skrzynek. Niestety "siódemka" pamięta również swoje za uszami, żeby tylko przypomnieć bardzo kapryśny oraz nieprzemyślany tryb fabularny czy efekciarską, ale niezbyt imponującą oprawę graficzną. Gra hula na silniku Unreal 4 i chociaż niektóre techniki wywołują efekt "wow", wówczas nie napiszę, że stan samych osób czy aren skończył na mnie ogromne wrażenie. To ewidentnie nie przekreśla przyjemności czerpanej z jednego mordobicia. W ostatniej substancji Tekken 7 to właściwa wielkość oraz praca obowiązkowa dla miłośników gatunku kiedy oraz nowych pragnących zasmakować w trójwymiarowych bijatykach XXI wieku.

PS. Tekken 7 w grup na konsolę PlayStation 4 jest wsparcie dla gogli VR, o czym świadczy artykuł na okładce i indywidualna zakładka w menu gry. Podpinając PSVR do konsoli możemy wziąć z VR Viewer i VR Battle. Pierwszy dodatek to nic dziwnego jak możliwość oglądania wybranej osobie (np. po zakupieniu fikuśnego kostiumu) z wszystkiej możliwej strony. Z zmian VR Battle to sposób treningowy, w którym dajemy lub oddalamy kamerę, włączamy slow motion itp. Żaden z ostatnich smaków nie skończył na mnie wrażenia i że, że zostały podane na miarę z teorią o wyposzczonych posiadaczach PSVR. Ot, niewiele znacząca ciekawostka.

Ocena użytkowników 7/10

Wymagania sprzętowe Tekken 7

Minimalne: Intel Core i3-4160 3.6 GHz 6 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 660 lub lepsza 60 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i5-4690 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 1060 lub lepsza 60 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

gry do pobrania opis dirt 4

Dirt powraca! Jednak ani jako Dirt Rally 2, ani jako ważny następca Dirta 3. Czym wtedy Dirt 4 tak istotnie jest natomiast komu wolno go polecić?

Codemasters to wprawdzie lubi zaskakiwać. Dirt Rally był długo trzymany w tajemnicy, i świat dowiedział się o nim dopiero podczas debiutu w Steam Early Access. Dirt 4 nie był prawdopodobnie sekretem, jednak w aktualnym sukcesu niespodziewany wykazał się kierunek, który obrali deweloperzy. Bo kto spodziewał się, że po dokonaniu jednej z najskuteczniejszych zabaw rajdowych w sprawie Brytyjczycy zamiast przykręcić śrubę, obiorą przeciwny kierunek? Ja nie.

W pewny sposób trudno się dziwić. Dirt Rally z wszą pewnością nie był sztuką dla wszystkich. Osobiście bez kierownicy do niej nie podchodziłem i takie zachowanie radziłem każdemu, kto pytał mnie o opinię. Zapaleńcy byliśmy do zdobycia niezły próg wejścia, bo poprzeczka z poziomem trudności wisiała wysoko. Pewno się nie zdziwicie, iż tymże całkowicie nie jest obecnie tak trudno. Co dobrze, tym razem do różnego Dirta podejść można jeszcze z padem. I o zgrozo, to nawet bardzo wychodzi.

Rzeczywistością jest, że twórcy gry dostali trochę zeza i bliski produkt nadal dostarczają do miłośników symulacji, jednak tymże jednocześnie chcą także sprawić, aby również rajdowcy z niższym zapałem nie czuli się pokrzywdzeni. Dlatego też Dirt 4 dysponuje aż dwoma rodzajami jazdy. Pierwszy spośród nich stanowi absolutnie bardziej realistyczny, wprawdzie nie stanowi to ostatni jeden sposób zarządzania, jaki potrafimy z Dirt Rally, na co najwięksi fani z wszelką śmiałością będą produkować nosem. Nadal jednak twierdzę, że w niniejszy droga najlepiej przedstawia się z wykorzystaniem kierownicy. Przecież tym razem mamy i drugi system. Prostszy. Łatwiejszy. Wiele dużo pomocny dla tych, którzy po prostu chcą usiąść sobie na sofie i spędzić kilka miłych chwil z muzyką wyścigową w pracy głównej.

Co najistotniejsze, prostszy sposób sterowania absolutnie nie wykonywa z gry Need for Speeda – sprawia jednak, że auto znacznie lepiej klei się do powierzchni, dzięki czemu trudniej stracić nad nim bycie również zaliczyć efektywnego dzwona, choć nadal się da. W zależności od preferencji bardzo dobrze ustawić ważna w czym oczekujemy pomocy, a gdzie idziemy „na całość”, dzięki czemu konkurencja jest wystarczająco elastyczna oraz żadne wspomagacze nie są przymusowe. Choć uwielbiałem Dirt Rally na kierownicy, przy Dirt 4 specjalnie sporo czasu był grając padem, aby testować nowy model jazdy. Pozwoli on na powolną drogę oraz robienie dobrych wyników bez godzin treningu. Bądźmy przecież szczerzy – jeśli chcecie o łącznym panowaniu nad autem w uciążliwych warunkach, ciągnięciu się z koleinami błota czy śniegu oraz kierowaniu aut z ciężkich, szutrowych poślizgów, nie obejdzie się bez kierownicy oraz symulacyjnej formy zabawy. A wtedy niezależnie czy chcecie akurat wariować po rajdowych oesach czy wystartować w własnych dyscyplinach.

I tutaj tylko pojawia się słowo klucz względem informacji w Dirt 4. Codemasters doskonale pamięta czasy swojej świetności. Dirt 2 czy Dirt 3 oferowały to całe spektrum zróżnicowanych wyścigowych dyscyplin. Twórcy nieśmiało, ale uczynili jednak ruch w niniejszym kierunku, wprowadzając tym razem do zabawy obok rajdów i rallycrossu też takie punkty jak wyścigi samochodów terenowych, rajdową szkółkę czy poboczne minigierki grane w aktualnym tymże, rajdowym centrum. Wystartujecie tam w części wyzwań dla Małych czy postaracie się przewrócić jak daleko tworzonych na trasie bloków podczas jednego przejazdu. Niestety, to dopiero dodatki. Zawody off-roadowe nie są tak rozbudowane, i zarazem dróg jest tam tylko kilka na krzyż. Nie da się też przemilczeć braku hillclimbu – licencja na Pikes Peak jest co zasada w rękach Sony, ale jednak mogliśmy ścigać się po nieprawdziwych trasach dodatkowo jeszcze byłoby idealnie.

Dirt 4 oferuje za to zdecydowanie bardziej rozbudowany oraz delikatny tryb prace, który mozolnie towarzyszy nas przez niższe grupy również daje na przedstawienie się ze wszystkimi mechanizmami zarządzania wyścigowym zespołem. A istnieje tego kilkoro daleko niż ostatnio – i wciąż możemy zarówno dobierać sobie współpracowników, jak oraz prowadzić pracami dotyczącymi ulepszeń do auta, co dodatkowo zawierać umowy sponsorskie. Tym jednocześnie jednak stawia nie zmusza do żmudnego grindu, obejdzie się i bez odkładania na drogie auto. Ekonomia jest uproszczona, a stawki podbite, dzięki czemu już możemy zrobić się niezłego budżetu, kiedy i kilku aut w garażu na odpowiedni początek. Między innymi to teraz to sprawiło, że praca naprawdę nieźle interesuje i budzi do ekranu na całe godziny. Jesteśmy tu kilka rajdowych wartości również zróżnicowane zawody nie tylko w rajdach, ale te innych dziedzinach, powinien więc sukcesywnie uzupełniać błędy w garażach.

Tym całkowicie możemy jednak nabywać także samochody używane. Codemasters opracowało lekarstwa na przykład aukcji, na jakich sprawiamy używane samochody – każde są dokładnie opisane, do umieszczonych w nich stronie, aż po długą historię wozu. W ofertach można przebierać do woli, oraz co najistotniejsze zakupione auta ulepszać montując lepsze stron pokroju sprzęgła, hamulca czy silnika. Co do indywidualnych aut, znajdziecie tu kilkadziesiąt modeli – zarówno tych wspaniałych, z lat 70-tych, przez większość B, auta off-roadowe aż po nowoczesne rajdówki, jednakże nie bezpośrednio z grupy WRC, bowiem na to wcale Codemasters licencji nie ma. Ale spokojnie. Jest Mitsubishi, jest Subaru, jest Mali Cooper, jest Lancia Delta – są w liczbie wszystkie auta, których musimy do prawidłowej zabawy.

W istot tras, Dirt 4 stawia raczej na minimalizm. Jesteśmy tutaj pięć krajów – ścigamy się w Szwecji, Walii, USA, Hiszpanii oraz Australii, trafia do ostatniego trochę torów do rallycrossu oraz landrush. Szału więc nie ma, dobrze jednak, że poszczególne kraje różnią się z siebie diametralnie, bo kompletnie czym innym jest przebijanie się przez śnieg po szwedzkich oesach, oraz czym drugim jazda po australijskich bezdrożach czy walijskich lasach. Niestety – zapomnijcie o śmiganiu po lodowatych, górskich serpentynach w Monte Carlo, bo choć droga istniała w Dirt Rally, tym zupełnie jej wyszło, nad czym ubolewam że najbardziej. https://pobierzgre.org/zrecznosciowe/

Pisząc o Dirt 4 nie można przemilczeć debiutu Your Stage, a zatem modułu tworzącego trasy w porządek proceduralny. Na papierze to niesamowita nowość, bowiem w rajdach nie spieszy się na myśl – tworzenie wiec nowych linii na potrzeby chociażby zmagań ze bliskimi to dobre posunięcie, bo pojedynek absolutnie nie rozbije się to o znajomość trasy. Również możemy określić samodzielnie jak długi jest żyć tworzony odcinek oraz jak daleko kręty, dzięki czemu dostosujemy go do nauki również oczekiwań. W pracy, to a jakby zalążek świetnego poglądu na przyszłość, a technologia musi stać jeszcze dopracowana. Chodząc po drogach zrobionych z Your Stage można narzekać na monotonię, bo nie są one ani ładne ani szczególnie ważne. Co gorsza, edytorowi sprowadza się czasem dwu albo nawet trzykrotnie wygenerować obok siebie odpowiednie sekcje zakrętów, które dzielą się z siebie tylko minimalnie. Trudno dlatego na ten moment wspominać o rajdowej rewolucji pod tym powodem, lecz więc z całą pewnością niezła ciekawostka.

I kiedy wygląda Dirt 4? Pewnie dobrze wiecie, że Dirt Rally nie był najwspanialszy, choć specjalnie stylizowany w dość szarawą, wypłowiałą kolorystykę. Dirt 4 robi mały krok do przodu pod względem kolorów, a raczej stoi w tłu pod względem technologii. Oraz toż właściwie mocno widać. Mi toż sam nie przeszkadza, bo gry wyścigowe muszą pracować, oraz nie wyglądać… chyba, iż nie opowiadamy o produkcjach symulacyjnych, a tychże skierowanych do miłośników gier zręcznościowych. Natomiast tymże zupełnie Dirt 4 się niestety w tą liczbę także łapie. Oraz powiem wprost, w przyrównaniu do produkcji pokroju Forzy Horizon 3, wizualnie pomiędzy obydwoma atrakcjami jest znana przepaść. Modele aut ciągle się jakoś bronią, ale tekstury drzew czy elementów otoczenia już nie lekko kłują w oczy. Całkiem nieźle wypadają za to efekty pogodowe – gęsta jak mleko mgła wygląda trochę niczym z komiksu, ale za to odkłada na linii nieźle popalić.

Dirt 4 to szczęścia rajdowa gra, ale część fanów Dirt Rally pewno być niezbyt zadowolona. Zwłaszcza ci, jacy nie lubią kompromisów. Nie odda się mieć za ogon dwóch srok. Z gry wyleciał hillclimb, nie tworzy w niej i świetnych tras z Monte Carlo. Jesteśmy zbyt to wciąż fajniejszą karierę, nowość w perspektyw generatora tras, wyścigi off-road również rodzaj sterowania dla fanów zręcznościowej zabawy – jednocześnie zabrakło gdzieniegdzie więcej torów czy dyscyplin. W zespole konsola + pad całość zbiera się tak dobrze, choć gdzieś tam czuję, że dużo zajmował się, gdyby Dirt Rally 2 powstał osobno, a Dirt 4 oddzielnie, chociażby w także bardziej zręcznościowej wersji. Twórcy mogliby to jeszcze bardzo poszaleć z zawartością, na co w ostatnim czasie nie starczyło im chyba odwagi. Zagrać? Jeśli lubisz pojeździć rajdówkami na konsoli, to może trzeba. Działa jest lepsza niż Dirt Rally i doskonalsza z rajdowej konkurencji. Natomiast zatem pewnie wystarczająca rekomendacja.

Ocena użytkowników 8/10

Wymagania sprzętowe DiRT 4

Minimalne: Intel Core i3 3220 3.3 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GT 440/Radeon HD 5570 lub lepsza 50 GB HDD Windows 7 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i5 4690 3.5 GHz/AMD FX 8120 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 780/Radeon R9 390 lub lepsza 50 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

informacje o grze crash bandicoot n sane trilogy

Crash Bandicoot N. Sane Trilogy to remake pełną gębą. Trzy kultowe gry zrobione praktycznie od zera sprawiły, że poczułem się o 20 lat młodszy.

Postaci Crasha, Coco czy Dr. Neo Cortexa nie trzeba być nikomu, kto był szczęście dorastać wraz z pierwszym PlayStation. Kultowa seria zręcznościówek od Naughty Dog była ważnym system sellerem dodatkowo ze świeczką szukać posiadacza konsoli Sony, jaki nie grałby, albo aczkolwiek nie słyszał o tej nazwie. Zresztą, niech przemówią liczby: debiutancki Crash Bandicoot (1996) trafił do ponad 6,8 milionów użytkowników, zaś sequele Crash Bandicoot: Cortex Strikes Back (1997) i Crash Bandioot: Warped (1998) wydały się w odpowiednio 5,2 i 5,7 milionach egzemplarzy. Czapki z osób.

O burzliwej historii serii Crash Bandicoot pisałem rok temu z racji 20-lecia narodzin kultowego jamraja. Dość powiedzieć, że marka przylegająca do Activison z lat rozmienia się na biedne również nie wyobrażam sobie powrotu do poważnej świetności. Na wesele nowo wydana składanka Crash Bandicoot N. Sane Trilogy przełamuje złą passę a po deszczu multiplatformowych sequeli i nieudanych eksperymentów typu Crash of the Titans, remake oryginalnej trylogii pomaga ukoić skołatane nerwy fana dawnego Crasha.

Warto zaznaczyć, że Crash Bandicoot N. Sane Trilogy od Vicarious Visions zostało opracowane praktycznie od zera. Twórcy uważający na domowym koncie kilka crashowych platformówek na Game Boy Advance czy Crash Nitro Kart nie dysponowali kodem źródłowym oryginalnej trylogii również właściwymi materiałami referencyjnymi (polecam ciekawy materiał na ów problem), dlatego musieli włożyć mnóstwo książce w uchwycenie ducha gier Naughty Dog, z jednoczesnym zachowaniem istotnych elementów (sterowanie, praca kamery), a wszystko to obudować współczesną oprawą. Z pewnością nie było praktycznie, a efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

Absolutnie wszystko, od intra, przez menu, aż po charakter również zawieranie stanów i budowy zostało pieczołowicie odtworzone, bo że to określić liftingiem czy wprowadzeniem zmian. Między poszczególnymi grami nie jesteśmy do robienia z takim skokiem technologicznym jak 20 lat temu. Różnice graficzne wynikają bardziej z programu poziomów niż możliwości – te z "jedynki" są bardziej racjonalne również kilka pomysłowe. Tylko faktycznie toż obecnie było przed laty. Że nie graliście ostatnio w oryginalne Crashe, to włączcie sobie chociażby jakiś archiwalny zwiastun czy gameplay, żeby zobaczyć, że między Crash Bandicoot i dwa lata późniejszym Warped naprawdę wielu się zmieniło. Tak pod względem grafiki kiedy również indywidualnej rozgrywki.

Nie dysponuje co ukrywać, pierwszy Crash to najkrótszy element nowej składanki, i jednak przechodzę do ostatniej sztuki ogromny sentyment, to odpowiedź pomiędzy debiutem a sequelami jest rozpoznawalna na wczesny etap oka. W 1996 roku Naughty Dog dostarczyło dobrą dodatkowo na indywidualny rodzaj innowacyjną zręcznościówkę 2,5D, która prowadziła moc pierwszej konsoli Sony, jednak właśnie w Cortex Strikes Back (uważanej za najlepszą strona serii, choć ja wolę "trójkę") i Warped twórcy rozwinęli skrzydła. Dodali mnóstwo nowych projektów, ruchów, pojazdów czy broni, które skutecznie urozmaicały radość z udziałem Crasha, a później także Coco. Nota bene, młodsza siostra Crasha jest dziś w duzi grywalną rolą we jakichkolwiek trzech grach – wcześniej potrafili nią kierować tylko na dedykowanych poziomach w "trójce", zaś w "jedynce" nie pojawiała się w zespole. Danie tej opcji to wspaniały ukłon w okolicę fanów Coco, ale nie twórzcie na powstające z bieżącego różnice w rodzaju grania. To właściwie skin dla głównej postaci, z takim samym wachlarzem ruchów i ataków o takim samym działaniu niż alternatywna strona z szeregiem odmiennych zdolności.

Odtworzenie światów autorstwa Naughty Dog oraz wysłanie im współczesnej głębi istniałoby nie lada wyzwaniem. Nowa ekipa przystąpiła do pełnej historie z dużym szacunkiem do tematu oryginalnego i udało jej się sprawić, że doskonale znane poziomy czy przeciwnicy nie robią wrażenia współczesnych wariacji. Oczywiście niektóre elementy powinien było spowodować praktycznie w sumy po naszemu – wystarczy zajrzeć na świeże otoczenie Wielkiego Muru z Warped i skonfrontować je z dziełem Vicarious Visions. Tam, gdzie w wnętrzu widniały surowe, zielone pagórki, teraz widzimy możne w fragmenty obiekty, które idealnie pasują czasem do pierwszego zamysłu. To jedno dotyczy się funkcjonujących w niniejsze także we wte przeciwników, którzy doczekali się stosownych upiększeń, tylko to w dalszym rozwoju susi oraz jedyni na wczesny rzut oka znajomi.

Oprawie graficznej Crash Bandicoot N. Sane Trilogy trudno tak właściwie cokolwiek zarzucić. Dobre jak brzytwa tekstury w związaniu z rządem imponujących efektów (odbicia w lodzie, woda, ogień) tworzą logiczną oraz drogą dla oka całość. Można co prawda ponarzekać, że całe gry hulają w 30 klatkach animacji na sekundę (na szczęście nic nie zwalnia), a tak też istniałoby w wypadku innych gier. Fajnie, gdyby Vicarious Visions przyśpieszyło pracę do płynnych 60 FPS-ów, ale ubytek tego momentu nie jest szczególnie uciążliwy, zwłaszcza dla pań przyzwyczajonych do możliwości z PSX-a. Puryści mogą z zmianie kręcić nosem na dubbing, który siłą rzeczy musiał zostać nagrany z druga, i przez ostatnie nie udało się zatrudnić aktorów podkładających głos w nowej trylogii. Większość spośród nich wytwarzała jednak nad wcześniejszymi walkami z linii Crash Bandicoot, to osoby znające Crash Twinsanity czy Crash Team Racing z pewnością rozpoznają znajome głosy. Grunt, że ekipa zarejestrowała się na medal i tchnęła nowe występowanie w popularnych bohaterów – w wybranych, na dowód Tawnę z "jedynki", po raz pierwszy w akcji.

Takich różnic między oryginalnymi i zremasterowanymi zabawami jest zresztą o wiele dobrze, lecz nie da się ukryć, że ale najbardziej hardcore'owi fani zauważą, iż w możliwościom rozmiarze są dwie dodatkowe skrzynki do rozbicia, albo że zdobyła nowa animacja w rozgrywce z starym. Ważniejsze odmiany to nawet dodanie opcji auto-save do pierwszej gry, ujednolicenie menu czy danie trybu Time Trials do wszelkich trzech gier. Krótko mówiąc, Crash Bandicoot N. Sane Trilogy to pomyślany i dopieszczony zestaw, który składa oraz rozwija dawne potknięcia i niweluje ograniczenia.

Jeśli w erze pierwszego PlayStation zagrywaliście się w realizacje Naughty Dog, toż po prostu musicie wziąć po Crash Bandicoot N. Sane Trilogy. Dziecko Vicarious Visions nie jest innym wykonanym na kolanie remasterem, jakich przedstawia się na zbytu całe mnóstwo. Jeżeli baliście się, że uświadczymy tu prostej wymiany tekstur, dodania kilku efektów oraz przycięcia obrazu do panoramicznych telewizorów, toż po raz kolejny rozwiewam wszelkie obawy. Crash Bandicoot N. Sane Trilogy nie wykorzystuje na nostalgii, lecz zapewnia sentymentalną jazdę w przeszłość w wyjątkowo komfortowych warunkach. W epoce PlayStation 3 nie miałem nic przeciwko (z skutecznymi elementami) remasterom HD walk z PS2, i dostosowywał się prostym liftingiem ulubionych gier, jednak składanka Crasha to kompletnie inna grupa oraz poziom wykonania. https://pobierzgre.org/zrecznosciowe/

Jestem pod ogromnym wrażeniem pracy następców Naughty Dog, jacy z podziwem dla oryginału mogliby stworzyć prawdziwie nowy produkt. Pod względem rozgrywki to w dalszym ciągu 20-letnie walki z zwykłymi archaizmami, jednak jestem całkowicie przekonany, że momentami niewygodna kamera czy detekcja kolizji nie przeszkodzi zupełnie innemu pokoleniu graczy zajmować się przygodami najbardziej widocznego jamraja na świecie.

Ocena użytkowników 8/10

Wymagania sprzętowe Crash Bandicoot N. Sane Trilogy

Minimalne: Intel Core i5-750 2.67 GHz / AMD Phenom II X4 965 3.4 GHz 8 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 660 / Radeon HD 7850 lub lepsza Windows 7